08.11.2024.
Wybór Donalda Trumpa na kolejnego prezydenta Stanów Zjednoczonych to kwestia polityczna. Najwyraźniej więc nie powinien być tematem tego rodzaju cotygodniowego komentarza do wiadomości kościelnych. Ale to tylko, moim zdaniem, pozory. A to dlatego, że stawką przy tej okazji było nie tylko ekonomiczne zarządzanie krajem, ale też kwestie, które mają bezpośredni wpływ na etykę i są wystarczająco ważne, aby zatrzymać się i zastanowić.
Zacznę od komentarza, jakiego papież udzielił dziennikarzom, którzy towarzyszyli mu w podróży do Belgii, podczas lotu powrotnego do Rzymu. Zapytany o opinię na temat dwóch kandydatów na prezydenta, Kamali Harris i Donalda Trumpa, papież nie miał zahamowań i nie powiedział, że jest to kwestia polityki wewnętrznej kraju, w której nie chce się wypowiadać. Wręcz przeciwnie, bardzo wyraźnie podkreślił negatywne aspekty programu rządowego, który każdy z nich chciałby wdrożyć, gdyby wygrał. Skrytykował Trumpa za jego plan deportacji tysięcy nielegalnych imigrantów, zgodnie z wcześniejszymi wypowiedziami samego Ojca Świętego, wzywającego bogate kraje do większej otwartości wobec tych, którzy chcą do nich dołączyć; nie mam wątpliwości, że wielu amerykańskich wyborców katolickich zgodziło się z krytyką Trumpa ze strony papieża w tej kwestii, a nawet odpowiednio ukierunkowało swój głos. Ale pani Harris została zganiona za swoje otwarte i pełne poparcie dla nieograniczonej aborcji, którą, nawiasem mówiąc, uczyniła centralnym punktem swojej kampanii wyborczej; jestem również przekonany, że wielu katolickich wyborców przestało głosować na demokratycznego pretendenta i pokonanego kandydata z tego powodu. Należy przypomnieć, że podczas tego samego lotu powrotnego do Rzymu papież ponownie potępił zbrodnię aborcji w najostrzejszych możliwych słowach, posuwając się nawet do użycia – jak to już uczynił przy innej okazji – przymiotnika „sicario” (zabójca, który zabija na zlecenie) w odniesieniu do lekarzy dokonujących aborcji, co wywołało bardzo ostrą i gniewną falę krytyki z całego świata. Nie nazwał pani Harris „morderczynią”, ale dał jasno do zrozumienia, że to, co tak entuzjastycznie promowała, było morderstwem.
W świetle tych słów papieża odważyłem się stwierdzić, że w obliczu dwóch argumentów, których użył, papież był bliższy Trumpowi niż Harris, ponieważ chociaż deportacja nielegalnych imigrantów – zobaczymy, na czym polega, gdy nadejdzie czas – jest straszna dla zaangażowanych osób, śmierć niewinnych istot ludzkich w wyniku aborcji jest bez wątpienia znacznie gorsza: aborcja posunięta tak daleko, że jest wykonywana w momencie narodzin (aborcja przez dekapitację) w celu wykorzystania narządów zamordowanego noworodka w najbardziej haniebnym i krwawym handlu, jaki może istnieć, a którego broniła kandydatka Demokratów podczas swojej kampanii.
Kilka dni po tym, jak papież wydał krytyczny osąd na temat obu przywódców, sam Trump powiedział, że papież poparł jego kandydaturę, ponieważ to, co proponował jego przeciwnik, było znacznie poważniejsze niż to, co proponował on sam. Harris mogła powiedzieć to samo – że papież ją poparł – ale tego nie zrobiła; posunęła się nawet do dyskredytowania amerykańskich katolickich wyborców niepotrzebną i absurdalną obrazą: odmówiła udziału w tradycyjnej kolacji charytatywnej, którą archidiecezja nowojorska oferuje w geście pokoju dwóm pretendentom do urzędu prezydenta kraju. Gospodarz, kardynał Dolan, wyraził wówczas swoje niezadowolenie z tego zlekceważenia i przypomniał, że zdarzyło się to tylko raz w historii, kiedy zrobił to rywalizujący z Reaganem o prezydenturę Mondale, i że przy tej okazji Reagan wygrał w 50 z 52 stanów Unii. Porażka Harris nie była tak wielka, jak porażka jej poprzednika, który obraził katolików, lekceważąc ich głosy, ale przegrała zdecydowanie, a jej przeciwnicy polityczni będą mieli nie tylko prezydenturę tego kraju, ale także większość w Senacie i prawdopodobnie w Kongresie. Radykalizm kandydatki Demokratów został odrzucony przez większość Amerykanów, a wraz z nim ideologia „Woke”, która zakłada, między innymi, odrzucenie wielu chrześcijańskich wartości, na których zbudowano Stany Zjednoczone, w tym zniszczenie posągów, takich jak posąg Junipero Serry.
Powiedziawszy to wszystko i mając wiele wątpliwości co do Trumpa, wierzę, że jego zwycięstwo będzie korzystne dla prawa do życia nienarodzonych i wolności religijnej, nie tylko w Stanach Zjednoczonych, ale na całym świecie. Opierając się na tytule wspaniałego filmu Berlangi z 1953 roku, z pewnym niepokojem odważę się powiedzieć: Welcome Mister Trump. Obrońcy wolności religijnej i życia nienarodzonych witają Pana, my witamy Pana i prosimy, aby był Pan jak najbardziej wielkoduszny wobec nielegalnych imigrantów w swojej ojczyźnie; są oni takimi samymi istotami ludzkimi jak nienarodzone dzieci i są tak samo kochani przez Boga.