11.07.2025.
Wiele lat temu, kiedy byłem jeszcze seminarzystą, usłyszałem od pewnego księdza zdanie, które wówczas nie do końca rozumiałem, ale które od tamtej pory uznałem za pełne racji. „Kiedy nasz Pan powróci na końcu czasów”, powiedział ten ksiądz, „nie zastanie nas zjednoczonych, ale z pewnością zastanie nas zebranych (na zebraniach)” [Jest tu trudna do przetłumaczenia gra słów hiszpańskich: unido – zjednoczony i reunido – biorący udział w zebraniu …przyp. xJK]. Nie sądzę, by ktokolwiek świecki mógł sobie wyobrazić, w ilu spotkaniach musi uczestniczyć ksiądz, często męczących, wyczerpujących i bezużytecznych. Nie tylko zabierają czas, który powinien być poświęcony na modlitwę, formację i ewangelizację, ale także pozostawiają uczucie zmęczenia, które sprawia, że zastanawiasz się, czy właśnie po to zostałeś księdzem: aby chodzić od spotkania do spotkania. Wiele osób świeckich wie, jak wyglądają spotkania wspólnoty sąsiedzkiej, ponieważ trzeba je pomnożyć przez dziesięć – i to nie tylko raz w miesiącu, ale prawie codziennie. Przypomniały mi się słowa tego dobrego księdza, kiedy przeczytałem w tym tygodniu program synodalnego wdrażania synodalności. Być może się mylę, ale moje pierwsze wrażenie było takie, że to oznacza jeszcze więcej spotkań, więcej czasu i więcej pieniędzy – bo przecież wszystko kosztuje. Innymi słowy: biurokracja. A wszystko – po co? Jeśli chodzi o osiągnięcie większego dialogu w Kościele i słuchanie wszystkich, wszystkich, wszystkich – cel wydaje mi się bardzo słuszny. Jestem jednak przekonany, że można go osiągnąć w sposób prostszy, biorąc pod uwagę, że w większości parafii na świecie funkcjonują już rady duszpasterskie i ekonomiczne, w których słuchanie jest skuteczne i produktywne. Ale jeśli celem jest wykorzystanie tych wyczerpujących procesów słuchania, aby zmodyfikować katolicką moralność i zmienić Kościół z domu, w którym wszyscy są mile widziani, w rodzaj klatki do krykieta, w której wszystko jest mile widziane, to nie ma potrzeby organizowania tak wielu spotkań. Wystarczy powiedzieć to raz, i zamknąć tę kwestię. Od teraz – powinni powiedzieć – ksiądz będzie pracownikiem parafii pod rozkazami jednego lub więcej świeckich – zwłaszcza świeckich kobiet – którzy będą prawdziwymi szefami. Od teraz – powinni dodać – w imię przyjęcia wszystkich, wszystkiego i wszystkich, kobiety będą mogły przystępować do kapłaństwa, episkopatu i papiestwa. Od teraz, i na tym mogą zakończyć, będzie można przyjmować Komunię niezależnie od tego, czy ktoś jest w łasce Bożej, czy też subiektywnie uważa, że to, co robi, nie jest złe i że miłosierny Bóg pozwala mu czynić to, czego pragnie jego ciało. Jeśli taki jest cel, niech powiedzą to od razu, a oszczędzą nam nieskończonej liczby spotkań, które nas czekają. Niektórzy bowiem mają wrażenie, że słuchanie ludu Bożego na światowym zgromadzeniu zwołanym na 2028 r. stanie się rodzajem Soboru Watykańskiego III, na którym biskupi będą w mniejszości, ale wszyscy będą mogli głosować, aby zatwierdzić to, co powiedziałem wcześniej.
Dokument opublikowany przez Sekretariat Synodu mówi, że musimy spróbować włączyć w proces synodalny tych, którzy do tej pory czuli się wyobcowani z powodu przebytej już drogi. Mam nadzieję, że będę mógł wyrazić swoją krytykę wobec tak wyczerpującego spotkania bez zesłania mnie do gułagu na Syberii. Ktoś musi mieć odwagę powiedzieć: „dość” i że musimy myśleć o kapłanach. Guareschi, autor wspaniałych książek o księdzu Don Camillo i komunistycznym burmistrzu Peppone – którzy, choć się spierali i walczyli, to kochali się jak bracia – napisał kiedyś, że jego zdaniem Sobór Watykański II był soborem, na którym księża zostali zepchnięci do narożnika, a cała władza przeszła w ręce biskupów. Teraz wydaje się, że cała władza – a przynajmniej jej znacząca część – ma przejść w ręce świeckich. Jeśli związek między władzą rządzenia a sakramentem święceń kapłańskich zostanie zerwany, nie tylko ksiądz stanie się pracownikiem pań rządzących parafiami, ale to samo stanie się z biskupami, nawet jeśli teoretycznie mówi się, że będą oni mieli ostatnie słowo. Czy będą je mieli, gdy będą nękani przez nieprzyjazne media, ponieważ mówi się, że ich liczne rady obradujące zatwierdziły coś, czego nie zaakceptowali – jak dzieje się to w Niemczech wobec tych nielicznych biskupów, którzy mają odwagę bronić prawdziwej wiary katolickiej?
Kilka dni temu we Włoszech popełnił samobójstwo młody ksiądz, bardzo ceniony przez swoich parafian, wobec którego nie było żadnych oskarżeń. Pojawiło się wiele słów współczucia i wiele pytań o to, czy księża są osamotnieni i przytłoczeni, nie tylko pracą duszpasterską, ale także niekończącą się biurokracją, przy braku troski ze strony biskupów. Cóż, rozwiązaniem wydaje się zwiększenie tej biurokracji i pozostawienie księży jeszcze bardziej wyczerpanych i jeszcze bardziej samotnych. Kiedy jakiegoś towaru brakuje, jego cena rośnie. W Kościele, gdy brakuje księży, wydaje się, że nie chodzi o to, by lepiej o nich dbać, ale by ich zdegradować i pogorszyć ich sytuację. Jeśli synodalność polega na słuchaniu i przyjmowaniu, to nie ma z nią problemu, a co więcej, odbywa się ona w większości miejsc od dłuższego czasu. Jeśli synodalność jest męczącym i wyczerpującym sposobem służącym degradacji kapłanów i modyfikacji katolickiej moralności, doprowadzi to do schizmy, której papież Leon chce uniknąć, a wraz z nią – do zniszczenia Kościoła Chrystusowego.
Nawiasem mówiąc, należy podziękować Papieżowi za napisanie pięknego listu gratulacyjnego do kardynała Burke’a z okazji jego 50. rocznicy kapłaństwa. Burke – człowiek, który był tak wyjęty spod prawa, że w niektórych diecezjach zakazano mu wygłaszania wykładów – jest teraz chwalony przez Papieża. Niech Bóg sprawi, aby ta jaskółka zwiastowała lato i abyśmy nadal nie cierpieli z powodu srogiej zimy. Módlmy się za Papieża